wtorek, 1 marca 2011

Aborcja

To, o czym dzisiaj chcę napisać, nie wiąże się z żadnym tematem, który wyśledziłem w mediach różnego rodzaju. Jest to pewien mały zbiór moich przemyśleń. Wiem, że nie wyczerpuje on tematu, jednak w samej konkluzji przedstawi mój pewien pogląd na ów temat, który często zdaje się być dość kontrowersyjnym. Nie ma się co dziwić, jednak warto może przejść do sedna sprawy.

Do zapłodnienia kobiety zachodzi w wyniku stosunku płciowego pomiędzy kobietą i mężczyzną. Co do tego nie ma raczej wątpliwości. Swego czasu jakaś firma oferowała mężczyźnie, który zdoła zajść w ciążę milion dolarów, ale, jak wiadomo, takiego przypadku nie było. Jednak, by w ogóle rozpatrywać moralność, legalność i uzasadnianie tego czynu, trzeba najpierw to dziecko w sobie mieć. No właśnie, i tu już pojawia się pierwszy problem.

Otóż niektórzy sądzą, że po samym zapłodnieniu nie ma się jeszcze dziecka. Ma się embrion, ma się zarodek, ma się duplikujące się komórki ludzkie, ale nie człowieka. Różni ludzie starają się definiować powstanie homo sapiens w łonie matki na różny termin jego egzystencji. Czy będzie to dwa tygodnie, czy może 4 miesiące? A może czy wtedy, gdy pierwszy raz zabije serce, czy kiedy układ nerwowy zaczyna "odczuwać", czy może jak pojawią się oczy? Cóż, granica jest bardzo płynna, wręcz niedefiniowalna. Ja bym się jednak nie podejmował rozgraniczania powstawania człowieka w jakimś konkretnym terminie po poczęciu. Dlaczego? Jak rodzice planowali powstanie was, nie mówili: "Zróbmy sobie zarodek", tylko "Zróbmy sobie dziecko". Ja bym przynajmniej czuł się jakoś dziwnie myśląc, że życie, które rodzi się w brzuchu mojej ukochanej powstałe z naszej miłości miałbym kwitować otwieraniem szampana i mówieniem w pełnej ekstazie: "Kochanie, mamy embrion!". I co w takiej sytuacji? Za przykładowo 6 czy 7 tygodni mam otworzyć kolejnego szampana słysząc: "Skarbie, od dzisiaj mamy już dziecko!". A gdybym tak się cieszył z każdego jednego wyodrębnionego przez kogoś momentu powstania człowieka przez różnych "mądrych", to prędzej bym popadł w alkoholizm niż nacieszył się dzieckiem, które będę miał. No, ale przypuśćmy, że nie jest to kwestia rozgraniczająca w tym, czy ów czyn ma być kwestią dopuszczalną, czy nie.

Ważnym argumentem podejmowanym przez niektórych jest tutaj to, że brzuch stanowi własność kobiety i może sobie z nim robić, co tylko zechce. Cóż, można przyjąć takie założenie. Jak mi zrobi się narośl na języku, to mogę sobie ją dowolnie usunąć. Tak samo, jak nabawię się wrzodów na żołądku. Nic nie stoi na przeszkodzie zapisać się na zabieg usuwający je. To jednak nie dzieci. A co z nimi? Opowiem o opinii, jaką udało mi się znaleźć w pewnej dyskusji, która mnie lekko zszokowała, ale jest pewnym uzasadnieniem za poparciem tej tezy. Nie chcę na razie jednak oceniać, czy aby słuszną. Otóż wedle tej opinii, kobieta ma "święte prawo własności" co do swojego brzucha i może robić z nim co chce. Ponadto dziecko, które w wyniku zapłodnienia się w nim znajduje zostało porównane do gwałciciela, które bez jej chęci się tam znalazło, więc ma ona pełne prawo pozbycia się tego nicponia. Cóż, sama opinia opiewała dodatkowo w pewne twierdzenia, jakoby życie miało polegać jedynie na hecy, na zabawie i korzystaniu, dlatego sama aborcja powinna występować jako dodatkowa forma antykoncepcji. Cóż, sam fakt traktowania dziecka w brzuchu jako "gwałciciela", który niecnie i podstępnie się tam wkradł, a teraz jeszcze wysysa z matki życiodajne soki jest nieporozumieniem wedle moich przekonań. Toż to traktowanie dziecka jako pasożyta jakiegoś. A skoro gwałciciel, to porównujemy to bezbronne jeszcze dziecko do zwyrodnialca, który świadomie narusza prawa czyichś ludzi. Cóż, jednak na razie chcę pozostać na tym punkcie rozważań, a chcę podać kilka faktów, które znalazłem w internecie w tych linkach:

http://www.youtube.com/watch?v=ZL-J1XWQ_8o od 3:30 (wiem, że sama wypowiedź jest stronnicza)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aborcja i link do Wikipedii, która podane zagadnienie porusza w części tekstu, choć samej Wikipedii nie można traktować jako bóstwo i wiedzę pewną(choć na pewno wartościową)
http://www.tor.prolife.org.pl/zespol_postaborcyjny.htm

Teraz zajmę się już najważniejszą częścią mojej wypowiedzi. Otóż będzie ona trochę odpowiedzią na tezy postawione wyżej, które przytoczyłem z pamięci o wypowiedzi na temat aborcji. Zaczynając, trzeba jednoznacznie zauważyć, że poza gwałtem, dziecko znajduje się w brzuchu w wyniku działań, wedle których można mieć świadomość wystąpienia ciąży. Nie jest to tak, jak z tasiemcem, że zjem niedogotowaną wołowinę i się nieświadomie zarażam. Prawda jest taka, że żeby zaciążyć, wcześniej trzeba się "bzykać". I stosunek przerywany wcale nie zabezpiecza przed ciążą. Tak więc świadoma konsekwencji kobieta uprawia seks, po którym jest w ciąży. Czy to gwałcenie przez dziecka jej brzucha? Śmiem wątpić. Najważniejszym aspektem tutaj jest właśnie ponoszenie odpowiedzialności za własne czyny.

Podam przykład, który już wcześniej gdzieś napisałem. Otóż, jak nasikam komuś na spodnie, to mogę się spodziewać, że dostanę w mordę(nazywam to tak, by podkreślić sens wypowiedzi). Mogę się pozbyć kilku zębów, nos mój może zmienić swój pierwotny kształt, jakieś kości się połamią etc. Czy domagam się akceptacji tego, że nie wolno mnie pobić za obsikanie kogoś? Nie, bo jest to konsekwencja, świadomość, że mogłem dostać. To samo jest, jak skaczę z bungee bez przywiązania liny. Przykład może zbyt drastyczny, więc przypuśćmy, że widzę linę, którą mi jej właściciel opisuje, że jest mocno wysłużona, ponadrywana w kilku miejscach, może się zarwać. Mimo to, skaczę. Jak się w jakiś sposób wybronię przed śmiercią(bo przykładowo lina pomogła jakoś zamortyzować upadek), ale w jego wyniku nigdy więcej nie będę mógł chodzić, domagam się zamknięcia właściciela liny/odszkodowania/zakazu skoków na bungee? Raczej nie powinienem. Jak daję sobie w żyłę, wstrzykuję już od przykładowo kilku lat 8 razy w tygodniu heroinę w mój układ krwionośny, ale w wyniku różnych zdarzeń, jak np brudna strzykawka, dostaję martwicy ręki i muszą mi ją amputować, to składam wniosek o odszkodowanie od producenta strzykawek, mimo że nie stosowałem jej zgodnie z przeznaczeniem? Nie. Muszę ponieść odpowiedzialność za czyny, jakich się świadomy konsekwencji dopuściłem.

W dzisiejszych czasach są dostępne różnorakie środki antykoncepcyjne, te skuteczniejsze i mniej. Można się naprawdę zabezpieczyć przed samym seksem na kilka sposobów. Nawet, gdy pęknie przysłowiowa "gumka" są tabletki "po", które uniemożliwiają dostanie się plemników do komórki jajowej. Tak więc można uprawiać seks, który jest przyjemny, ale i odpowiedzialny, w wyniku którego nie będzie "rozrostu brzucha". Tak w ogóle, to przecież nikt nikogo do seksu nie zmusza, więc aborcja nie jest obroną przed niechcianym zaciążeniem. Mam pełną świadomość tego, że znajdą się kobiety(nie mówię o zgwałconych, czy tych z powikłaniami i zagrożeniem życia), które usuną dziecko. Jednak mimo tej wiedzy nie uważam, żeby aborcja mogła zostać legalna. Grozi to tym, że wiele kobiet uzna ją za formę antykoncepcji, która to przynosiłaby wiele rozmaitych powikłań, niebezpiecznych dla płci pięknej. Dlatego też każdy powinien ponosić odpowiedzialność(mówię tu także o rozpryskiwaczach plemników) za swoje czyny. I też płynne rozróżnianie tego, kiedy jest się już człowiekiem nie bardzo mi pasuje, bo inaczej musiałbym uznać, że rodzice nie płodzili mnie jako syna, ale jako zarodek(choć, jak wspomniałem wyżej, biologicznie kwestia może być sporna), co jakoś mi nie do końca pasuje.

1 komentarz:

  1. Przede wszystkim mamy tak szeroki wachlarz środków antykoncepcyjnych do wyboru, że nie trzeba się uciekać do tak drastycznych rozwiązań. A propos pękniętej "gumki" - mnie się zdaje, że to jeden z mitów i osoby, które rzekomo w ten sposób "wpadły" po prostu próbują usprawiedliwić swoją niefrasobliwość. Prezerwatywy są skuteczne w jakichś 99% przypadków. Te wpadki spowodowane "pęknięciem gumki" to najczęściej przypadki, gdy para zapomniała o zabezpieczeniu.

    OdpowiedzUsuń