czwartek, 21 marca 2013

...jak zachodnie kraje

Polska od 1989 roku miała budować w Polsce kapitalizm. Prawdziwy kapitalizm miała jednak jeszcze w PRL dzięki ustawie Wilczka i Rakowskiego z 1988 roku. Jednak po odzyskaniu "wolności" do władzy doszli ludzie związani z Solidarnością - związkiem zawodowym. Można przyznać, że wiele im zawdzięczamy, ale za jedno dziękować nie zamierzam.


Nie ma co się oszukiwać, związki zawodowe są tworem lewicowym. O ile jestem ich przeciwnikiem, mają swoje zasługi. Dzięki nim zaczęto inaczej patrzeć na samego pracownika, nie jest on już tylko łatwo zastępowalną siłą roboczą, która stoi całymi dniami pod fabryką. Zaszła rewolucja w organizacji pracy, więcej zależy już od jednostki, a jej trudy są inaczej wynagradzane, bo i więcej obowiązków jest na nią przerzucanych.

W tej chwili związki zawodowe są przeżytkiem. Ze zgrozą słucham o postulatach przez nich wysuwanych. Być może ładnie one brzmią, ale w gospodarce rynkowej, jedynej formie systemowej zdolnej utrzymać kraj oraz produkcję na zadowalającym poziomie, tak naprawdę pracownikom one szkodzą. Próby zwiększania pensji minimalnej powodują, iż więcej osób zarabiających najmniej ląduje na bruku. W statystyki zarobkowe są nie wliczani, także i średnia płaca rośnie. Zwiększane składek społecznych również powoduje zmniejszanie zatrudnienia bądź też przejście na wygodniejsze umowy o dzieło bądź zlecenie.

Jak już wspomniałem, Solidarność była antysystemowa, aczkolwiek lewicowa. Z tego też powodu ustrój, który został wprowadzony jako społeczna gospodarka rynkowa coraz bardziej ów rynek marginalizuje. Socjalizm panujący w obrębie służby zdrowia, emerytur, organizacji terytorialnej jest dodatkowo podsycany przez rozdmuchaną biurokrację. Mógłbym nawet twierdzić, iż biurokracja jest to ukryta forma próby centralnego planowania gospodarki. O ile nie planujemy, co przedsiębiorcy mają produkować, to już za pomocą odpowiednich ustaw, urzędów skarbowych, Najwyższej Izby Kontroli, policji etc. możemy ukierunkowywać ich działania w pewne rejony. W ten oto sposób można zabronić sprzedaży zwykłych żarówek(pomysł UE, a Polska, jak wiadomo, musi się dostosować), ustalać ulgi podatkowe(a raczej je zabierać, i jak w jednym roku ludzie odliczają sobie wydatki na coś, to już od następnego muszą kombinować i ograniczać pewne wydatki), ustalać niezrozumiałe prawo, które fiskus może interpretować tak, iż wiele firm upadnie lub chociaż wpadnie w tarapaty itp. Dodatkowo można obywateli w ukryty sposób drenować z pieniędzy tzw. dobrami luksusowymi. Przecież prąd w Polsce jest właśnie takim dobrem, tak samo jak alkohol czy papierosy, a także i benzyna. W momencie kiedy prawie każdy obywatel ma w domu prąd, urządzenia z niego korzystające, nadal uznaje się go za luksus. Chodzi oczywiście o akcyzę.

Rynek jest ciągle ograniczany, teraz już głównie przez jądro biurokracji - Unię Europejską. Większość prac ustawodawczych w naszym kraju polega na dostosowaniu naszego prawa względem "europejskiego". Tymczasem emigracja zarobkowa jest ciągle na fali. Coraz więcej przedsiębiorstw się zamyka, a dług publiczny przybiera monstrualne rozmiary. Bezrobocie, z jakim mamy do czynienia też nie napawa optymizmem. Gdzie tak naprawdę szukać odpowiedzi na to pytanie?

Jako student, jak i mały pasjonat ekonomii mógłbym dać parę różnych koncepcji, niektórych pewnie dobrych do polemiki, innych ciężkich do zbicia, jednak jest sprawa, o której w tej chwili chciałbym napisać. Polska za czasów realnego socjalizmu straciła za Zachodem wiele czasu. Jakieś 40 lat. Dlatego warto zacytować tutaj pewnego noblistę z dziedziny ekonomii, Miltona Friedmana, który powiedział w 1989 roku: "Polska nie powinna naśladować bogatych krajów zachodnich, bo nie jest bogatym krajem zachodnim. Polska powinna naśladować rozwiązania, które kraje zachodnie stosowały, gdy były tak biedne, jak Polska." Z tego też powodu wspomniane powyżej rządy i koncepcje teoretyczne, jakie zostały zastosowane są z założenia błędne. Żyjemy jak bogate, budujące swój kapitał i gospodarkę rynkową o wiele dłużej od nas, kraje. By je dogonić powinniśmy zliberalizować prawo, zmniejszyć obciążenia firm oraz ułatwić prowadzenie działalności. Wszystko po to, by rozwój naszego kraju pozwolił nam kiedyś dogonić, a czemu i nie przegonić, bogatsze europejskie kraje. Zazwyczaj taki postulat może być skwitowany przez opozycjonistów do rynku jako chęć budowania jakiś obozów pracy. Żyjemy w cywilizowanym kraju i przykładowo Lichtenstein nie jest pokazywany jako jeden wielki kołchoz. Warto to przemyśleć, choć wiem, iż moich wypocin żaden polityk zapewne nigdy nie przeczyta. Na szczęście nie ja jeden o tym...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz