Dzisiejszy wpis podzieliłem na dwie części, pierwszą odnoszącą się do słów prof. Kołodki o pragmatyzmie, a drugą typowo polemiczną z panią Agatą Czarnacką.
Pierwszą
część mojego wpisu poświęcę krótko wczorajszemu wywiadowi z profesorem
Kołodką w bodajże Polsacie, gdzieś w nocy. Otóż jako receptę na ówczesny
kryzys i jego skutki proponował on ekspansywną politykę monetarną banków
centralnych, czyli krótko mówiąc drukowanie pieniędzy. Cel tego jest
prosty: pobudzenie popytu w gospodarce po to, by ona żyła i jakoś wyszła
z tego kryzysu, czyli napędzanie ekonomii na siłę. Jest to jakiś
sposób, gdyż był on stosowany kilkukrotnie w historii XX i XXI wieku.
Nazwał on to pragmatyzmem, gdyż neoliberalna ekonomia się nie sprawdza.
Niestety,
w tej sytuacji mamy pewien zasadniczy problem koncepcyjny, gdyż
pragmatyzm oznacza działanie gwarantujące skuteczność. Wypowiedź pana
profesora może zatem programować słuchacza jego wypowiedzi, iż to
właśnie polityka neokeynesistowska jest dająca wymierne
rezultaty, efektywna no i powtarzając znów - pragmatyczna.
Już
sam Keynes w swojej przeszłości powiedział, iż jego polityka jest
skuteczna tylko na krótką metę. On też proklamował finansowanie długiem
wychodzenie z kryzysu, jaki w latach 1929-1933 dał się we znaki światu.
Jednakże skutki tego możemy widzieć już dzisiaj, jak niektóre z państw
są wręcz zjadane przez zadłużenie, jakie na siebie ściągnęły stosując
jego politykę ekonomiczną. Dodatkowo taka teoria zakłada, iż państwo nie
może przechodzić przez cykle koniunkturalne, czyli wzrost musi być
zrównoważony. Niestety, długofalowe skutki takiej polityki mogą być
druzgocące - zwiększone podatki, cięcia socjalne, niewydolność płatnicza
państwa, a w końcu ogłoszenie niewypłacalności.
Dodatkowo
taka polityka ma za zadanie wypieranie oszczędności z działań podmiotów
ekonomicznych. Jak wiadomo, w działalności podmiotów gospodarczych, to
właśnie one odpowiadają za tworzone i realizowane w późniejszym
okresie inwestycje. Również finansowanie działalności poprzez kredyt
oznacza, iż jego spłatę będziemy czynić z oszczędności, ale z
opóźnieniem i po koszcie - oprocentowaniu(chociaż jest to zysk z działalności rozpędzonej inwestycjami, to także kredyt jest udzielany z depozytów, czyli oszczędności obywateli). Jeżeli państwo poprzez swoje
działania, a także poprzez bank centralny, powoduje, że w sytuacji,
kiedy wydatki na konsumpcję są zbyt duże, ich skala nadal wzrasta, i to w
okresie, kiedy oszczędności powinny skutkować w przyszłych okresach
wyjście gospodarki w czas zwiększonej produktywności. Niestety, spadek
Keynesa powoduje, iż jesteśmy ciągle w sytuacji, kiedy gospodarka się
nie może dobrze rozwijać. System socjalny i zatrudnienie publiczne jest
rozbuchane, sektor prywatny musi finansować pobudzanie konsumpcji, przez
co cykliczność gospodarki zakładająca realny wzrost PKB jest zachwiana.
Dodatkowe zadłużenie publiczne grozi w przyszłości wielkimi problemami
gospodarczymi, zarówno jeżeli chodzi o stan gospodarki, pozycję na
arenie międzynarodowej(obniżony rating), ale przede wszystkim na jakości
życia mieszkańców.
Polityka
proklamowana przez prof. Kołodkę niestety nie jest pragmatyczna, jest
tylko ślepa. Nawet jeżeli w krótkim okresie powoduje, że rozwój jest
utrzymany, to nie rozwiązuje problemów. Jest to tylko lek na objaw,
który powróci ze wzmożoną siłą, jest to próba ugaszenia ognia benzyną.
Problemem jest skonstruowanie gospodarki opartej na tym, iż to polityka
rządzi biznesem. Przykład kryzysu roku 1920 pokazuje, jak można z nim
się pożegnać szybko w jeden rok i to z wymiernym skutkiem. Przykłady
kryzysów począwszy od roku 1929 pokazują, jak coraz boleśniejsze skutki
odsuwać później. A przecież gospodarka musi od czasu do czasu oczyszczać
się z nierentownych działalności, by uwolnić marnowany tam kapitał.
Defetyzmu siać nie lubię, jednakże jeżeli nadal "pragmatyzm"
neokeynesistowski będzie uznawany za właściwy, nadal będziemy mieli do
czynienia z coraz większymi problemami ekonomicznymi oraz oskarżaniem o
wszystko kapitalizm, którego przecież nie mamy. Mamy społeczną
gospodarkę rynkową.
Drugą częścią jest polemika z panią Czarnacką. Na znalezionym odnośniku na pewnym portalu społecznościowym przeczytałem, co nastęuje: http://www.lewica24.pl/ludzie-i-polityka/czarnacka/2825-czarnacka-kto-nas-nauczyl-nienawidzic-polske.html. Z tego powodu podjąłem krótką polemikę z autorką, która jest doktorantką filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Kopiuję tutaj komentarz umieszczony pod jej wpisem, gdyż tam odpowiedzi się nie doczekałem, więc liczę na to, iż może autorka odpowie jakkolwiek na oficjalnie zamieszczoną treść mojej polemiki, niezbyt rozległej:
"Moim
zdaniem, problemem jest tutaj ujęcie tego, czym nazywa pani kapitalizm.
Otóż teraz mamy go w wersji keynesistowskiej, czyli rynkowo lewicowej.
Czasy PRL, ZSRR i innych socjalistycznych eksperymentów pokazały, że bez
rynku i z centralnym planowaniem
nie da się stworzyć gospodarki, która jakkolwiek odpowiada na potrzeby
obywateli, jak i całej ekonomii. Więc weszliśmy w "kapitalizm", jednakże
ludzie ze związków zawodowych mają sposób myślenia lewicowy, więc ów
kapitalizm dostosowali do lewicowych standardów myślenia. W taki oto
sposób mamy parasocjalizm ubrany w gorset kapitalizmu. I teraz to, że to
na zezwoleniach państwowych, wykorzystywaniu polityków do celów
biznesu, lobbowaniu ustaw pozwalających się bogacić jakiejś branży
dochodzimy do absurdów, którymi się zwiększająca się stratyfikacja
społeczna, powiększające się zadłużenie na świecie(Keynes się postarał,
sam to przewidział, ale dla niego liczy się tu i teraz, a nie racjonalne
podstawy do rozwoju na lata czy dekady), problemy z bezrobociem oraz
drenowanie gospodarki(czyli pracowników) za popełnione w przeszłości
błędy. A najlepsze jest to, że jak to od zawsze keynesiści, ogień gaszą
benzyną, czyli są głosy o dalszym zwiększaniu socjalu.
Moje
powyższe rozważania można teraz nałożyć na napisany skądinąd dobrze i
logicznie(ale używając po prostu zakłamanego sposobu myślenia, bez
podłoża ekonomiczno-historycznego do rozważań o gospodarce) na poglądy o
potrzebie życia na poziomie społeczeństw Zachodu. W takim wypadku my,
którzy za tamtymi krajami mamy 40 lat w plecy, chcemy mieć wszystko jak
oni. Ale oni do tego przez lata się bogacili, budowali kapitały,
oszczędności, rozwijali swoją przedsiębiorczość, przez co mogą
inwestować za granicą licząc na dochody z tego tytułu, a my biedujemy,
bo nie pozwoliliśmy się wszystkim Polakom bogacić bez rzucania im kłód
pod nogi, by mieć teraz armię gotowych do zawojowania świata
przedsiębiorców. Te potrzeby życia jak oni i nasza gospodarcza,
rynkowo-lewicowa polityka doprowadziły do tego, że jesteśmy
sfrustrowani. Problemem jest tylko nazywanie problemu, bo gospodarczo w
polskim sejmie nie ma liczących się "prawicowych" graczy, bo dzisiejszy
podział wyewoluował z tradycyjnego na postępowość i konserwatyzm w
podejściu gospodarczym na skakanie do gardeł w sensie światopoglądowym.
By
poradzić sobie z tym problemem, należy przede wszystkim zacząć znów
dyskusję na poziomie znaczeń wyrazów i określeń, jakie one rzeczywiście
mają. Bo spotkałem się z określeniami, iż nie ważne, jak socjalistyczny
kraj(np Grecja), winę ponosi kapitalizm, którego tam prawie nie ma. No i
nadal trzeba wziąć pod uwagę, że kapitalizm to kiedyś dzisiejszy wolny
rynek. Nie można wprowadzać go od razu, ale przede wszystkim należy
skończyć ze wspieraniem biznesu przez polityków.
No i dyskusja taka należy być prowadzona bez jadu, który w tej debacie na nibyprawicę i nibylewicę się odbywa.
Pozdrawiam."
Może odpowiedzi się doczekam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz